Ogłoszenie Wyników Konkursu

Jak już wcześniej wspominałam nasze Jury, prosi o anonimowość ,jednak bardzo chętnie z nami współpracuje. Zafascynowana naszą poezją pomaga mi oceniać Wasze, nasze prace. Dlatego stosując się do prośby tej zacnej osoby, nie ujawniam nazwiska, a ogłaszam wyniki naszego konkursu na opowiadanie pod tytułem:
"Opowiedz mi swoją historię"
I miejsce -Barbara Śnieżek - za opowiadanie
"Breń mojego dzieciństwa"

I taki będzie Twój kubeczek Basiu

Za barwną opowieść i bardzo ciekawe wątki historyczne, oparte na obrazach - zdjęciach upamiętniających tamte czasy. Praca godna pochwały.

II miejsce - Urszula Błażowska /JoViSkA/ za opowiadanie -
"Bliskie spotkania - historia prawdziwa"

I taki będzie Twój kubeczek Urszulko

Za mistrzowskie wprowadzenie czytelnika w dokonującą się sytuację, z dreszczykiem i zainteresowaniem oczekującego finału tej historii - Brawo za wyczucie treści.

III miejsce - Kasia Dominik - za opowiadanie -
"Powrót do Zielonych Wzgórz"

I taki będzie Twój kubeczek Kasiu

Za podzielenie się wzruszającym wspomnieniem, powrót do dziecięcych wspomnień, które mimo upływu lat nadal w nas pozostaje wzruszeniem. Przypomniała mi pani i moje wspomnienia, pani Katarzyno.

Wyróżnienie - Grażyna Zarębska -za opowiadanie
"Wakacje w kabarecie 70 plus"

Za przedstawienia nam sytuacji, które na pozór niewinne, a jednak, pozostawiają w pamięci godne utrwalenia, zapisania, jako ten czas i ta sytuacja, która się nie odtworzy. Łapmy te chwile na takie właśnie opowiadania, dla dzieci, dla wnuków.

Nagrodą będą
za wyróżnienie - Dyplom
Za I,II,II miejsce - Dyplom i "KUBEK E-Literatów"-
oczywiście z Waszymi zdjęciami. Wiem, że już jesteście w posiadaniu takiego kubka, jednak są one cudowną pamiątką dla nas, a zarazem dla osób którym taki nasz kubek możemy podarować. U mojej córci stoi on na komodzie 
Czekam na zdjęcia i jeszcze raz Gratuluję i udostępniamy temat na zewnątrz.
REDAKCJA
 
Breń mojego dzieciństwa
Moje dwudziestoletnie już wnuczki bliźniaczki - Emilka i Julia, którymi opiekowałam się, gdy były małe, często mnie odwiedzają i lubią, jak opowiadam im o czasach, kiedy ich jeszcze nie było na świecie. Tym razem zapytały mnie, gdzie mieszkałam, gdy byłam mała. Któż nie wraca z sentymentem wspomnieniami do chwil beztroskiego dzieciństwa? Chętnie więc rozpoczęłam swoją opowieść, tym bardziej, że faktycznie, mieszkałam w niezwykłym miejscu.
Z pewnością nie słyszałyście o malutkiej miejscowości, wsi nazywającej się Breń od przepływającej tam rzeki o takiej samej nazwie, a właściwie od nazwiska, chyba pierwszego udokumentowanego posiadacza tych dóbr - Piotra Breńskiego herbu Półkozic. Późniejszymi właścicielami byli członkowie magnackiego rodu Czartoryskich, a w końcu ród Konopków. Breń jest położony w pobliżu Dąbrowy Tarnowskiej w gminie Olesno, w województwie małopolskim. Znajduje się tam wspaniały, rozległy Zespół Dworsko-Ogrodowy, ze stawem w kształcie podkowy, rozdzielającym część dworską od okazałego parku, uznanego za zabytek I klasy. Całość łączył, lśniący bielą, romantyczny drewniany mostek ze schodkami i balustradami. Park zamykał, teraz już tylko częściowy, kolumnowy murek z dużą, barokową bramą wjazdową. Za czasów Czartoryskich był tam pałac, który spłonął i już nie istnieje, a pozostał tylko dwór zbudowany przez Konopków. Wprawdzie dwór Konopków po drugiej wojnie światowej został zaadaptowany na Państwową Szkołę Rolnicza, w której uczył mój tato, ale, za moich czasów, kiedy tam mieszkałam do szóstego roku życia, na zewnątrz nadal wyglądał imponująco z kolumnami, szerokimi schodami i tarasami ozdobionymi pięknymi balustradami. I ten park, w stylu wersalskim, zaprojektowany, na zlecenie księcia Józefa Czartoryskiego - założyciela ogrodu, przez znanego wiedeńskiego projektanta Pfaffingera z oryginalnymi, niespotykanymi drzewami, krzewami i roślinami. Niegdyś park ten, uformowany w geometryczne wzory, był uznawany za jeden z najpiękniejszych w całej Galicji. Były tam utworzone szpalery drzew, labirynt i tajemnicze nisze z krzewów, nieco już zarośnięte, w których znajdywały się piękne, chociaż mocno uszkodzone zębem czasu, olbrzymie posągi mitologiczne. Pośrodku, na wysokim cokole, stała kamienna figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem, przy której kładłam bukieciki polnych kwiatów - wiosną były to zawilce, od których wokół bywało aż biało! To było miejsce moich zabaw i spacerów z rodzicami, gdyż mieszkaliśmy po sąsiedzku, po drugiej stronie drogi, w domku przeznaczonym dla nauczycieli technikum, z niewielkim ogródkiem pełnym kwiatów, które mama starannie pielęgnowała. Czasami do holu szkolnego, podczas gdy uczniowie byli w klasach na lekcjach, wprowadzał mnie mój chrzestny - też nauczyciel, podnosił na rękach, do wiszącej tam wypchanej, olbrzymiej głowy dzika, w której paszczy znajdywałam przeznaczoną dla mnie czekoladkę.
- Babciu, byłaś tam później? - z zainteresowaniem dopytywały dziewczynki.
Zawsze pragnęłam pojechać tam ponownie, aby zobaczyć, jak wygląda ten kawałek mojego sielskiego dzieciństwa, powrócić wspomnieniami...
Pierwsza moja wizyta, po wielu latach, bardzo mnie rozczarowała. Wszystko było zaniedbane, poniszczone, staw całkowicie wyschnięty, z mostku pozostało tylko kilka sterczących pali, park zdziczały, zarośnięty, po rzeźbach nie było śladu, znalazłam jedynie wśród gąszczy zaniedbaną figurę Maryi, szkoła opuszczona, inne budynki folwarczne też - aż żal ścisnął serce... Na szczęście domek, w którym mieszkałam, wprawdzie bardzo już podniszczony, ale stał nadal i tonął w zielni - chociaż tyle pociechy.
Z drugą wizytą przyszła nadzieja, że może jednak będzie tu znowu ładnie, ponieważ zabytkowym dworkiem i otoczeniem zainteresowały się władze Dąbrowy Tarnowskiej i utworzono w nim Centrum Polonii - powstał tam Ośrodek Kultury, Rekreacji i Turystyki. Dworek z przyległościami został wyremontowany, w stawie znowu pojawiła się czysta woda i nawet odtworzony został biały mostek - taki jak dawniej, w parku powstały alejki, zasadzono młode drzewka, odnowiono i oczyszczono mury i bramę - wszędzie widać było pracę. Odrestaurowano dworek, wewnątrz odświeżono sale, w których zachowały się niektóre oryginalne parkietowe podłogi, posadzki i sufity - jeden drewniany, rzeźbiony z herbami rodu Konopków. Odbywają się tu konferencje, bankiety, spotkania, wystawy, szkolenia, zajęcia dla dzieci i młodzieży, jest też biblioteka. W holu znajduje się wspaniałe, olbrzymie, kryształowe lustro, kilka zabytkowych mebli i nadal wisi trofeum myśliwskie - łeb dzika.
- Babciu, pojedźmy tam, chciałybyśmy to wszystko zobaczyć! - zgodnie zaproponowały zaciekawione wnuczki.
Podczas ostatnich wakacji postanowiłam pokazać to moje miejsce szczęśliwego dzieciństwa córce i wnuczkom. Pojechałyśmy tam i dziewczynom bardzo się spodobało, a dla mnie było wręcz nie do poznania! Dworek otoczony kwiatami, niektóre zabudowania dworskie już odnowione, w dawnym spichlerzu teraz jest Stanica Turystyczna z kuchnią i dużą salą jadalną, gdzie odbywają się różne przyjęcia: chrzciny, komunie i wesela, park starannie utrzymany według dawnych planów, porobione dróżki, alejki, młode drzewa urosły - mam nadzieję, że kiedyś będzie tu znowu ślicznie! Nie mogłam odnaleźć naszego domku i nawet zrobiło mi się smutno, że nie przetrwał, ale okazało się, że jest, tylko skrył się pomiędzy powstałymi blokami mieszkaniowymi i pięknym, nowym, osobnym budynkiem Zespołu Szkół im. Władysława Stanisława Reymonta zbudowanym niedaleko dworku.
Jakże miło, że znowu to piękne, zabytkowe miejsce odżyło, wprawdzie już nie w takiej dawnej, przedwojennej świetności, ale widać, że są starania i tętni życiem. Nadal trwają prace restauratorskie, gdyż jeszcze nie wszystko jest odnowione, lecz są chęci i pozyskiwane fundusze. Niewielki Breń obecnie jest znany nawet poza granicami Polski i często odwiedzany przez zagranicznych gości - powoli powraca perła Galicji. Józef Czartoryski chyba też cieszy się tam, w zaświatach, że jego dzieło, mimo upływu wieków, nie jest zaprzepaszczone.
Autor: Barbara Śnieżek
Bliskie spotkania - historia prawdziwa
Sobotni poranek nie wyróżniał się od innych niczym szczególnym, właściwie był całkiem zwyczajny i nic nie wskazywało na to, że akurat ten sierpniowy dzień zapadnie w mojej pamięci jako wyjątkowo magiczny, pełny dziwnych i trudnych do wyjaśnienia zdarzeń.
- Idę nazrywać śliweczek! Pójdziesz ze mną Mysiulku?
Spojrzawszy na rudą, nie spodziewałam się odpowiedzi ale ku mojemu zdziwieniu, ukochana kicia natychmiast poderwała się z fotela, zatrzymując się przed drzwiami z miną wyrażającą gotowość do wyjścia.
- Fascynujące! Wykrzyknęłam, nie przypuszczając nawet, że tego dnia właśnie to słowo wypowiem jeszcze kilka razy.
Za domem prowadziła ścieżka, wzdłuż której daleko od ulicy i innych gospodarstw malowniczej wsi, rosły owocowe drzewka. Kicia z dumnie uniesionym ogonkiem szła tuż przy nodze jak wierny i dobrze ułożony pies, a ja karmiłam wzrok bajecznym urokiem chwili. Pomyślałam, że nazrywam więcej śliwek i zaniosę Dorocie na wieczorną imprezkę przy ognisku z okazji kończących się wakacji.
Węgierki były wyjątkowo dorodne i bardzo dojrzałe, wystarczyło lekko potrząsnąć gałęzią, i niemal same wpadały do koszyka, a kiedy schyliłam się by pozbierać te, które spadły obok, nagle z zarośli wyskoczył młody jelonek. Przestraszyłam się i automatycznie cofnęłam rękę zszokowana jego zuchwałością ale szybko zrozumiałam, że musiał być bardzo głodny i z wrażenia wyszeptałam - Fascynujące!
W drodze powrotnej cieszyłam się, że nic się nie zmarnuje tym bardziej, że w tym roku nie starczyło mi czasu na robienie przetworów, bo cały urlop i energię przeznaczyłam na remont łazienki.
*
Autobus się spóźniał, a wokół przystanku nazbierała się spora grupa osób. Spojrzałam niecierpliwie na zegarek i nagle moją uwagę przykuł biały gołąb, który wyraźnie zmierzał w moim kierunku. Spektakularnie gruchał i machał skrzydłami, wykonując coś w rodzaju tańca godowego.
Ludzie w osłupieniu obserwowali zdarzenie, ktoś nawet nagrywał filmik smartfonem mówiąc, że pójdzie viralem w sieci. Ponieważ sytuacja z natrętem stała się nieznośnie krępująca, postanowiłam natychmiast przerwać ten cyrk. Zerwałam się z ławki i machnęłam ręką w stronę gołębia, a ten uniósł się na wysokość mojej głowy, spoglądając głęboko w oczy. Miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu ale po chwili ptak majestatycznie kilka razy machnął skrzydłami i na szczęście odfrunął. Sekundę później nadjechał autobus i wszyscy w milczeniu wsiedli do środka.
Zajęłam miejsce przy oknie w drugim rzędzie po lewej i zaraz przysiadła się kobieta, która koniecznie chciała drążyć temat zajścia, jednak wbrew jej oczekiwaniom rzuciłam na odczepnego, że nie mam pojęcia, co się stało i sama jestem wstrząśnięta.
Odparła bardzo pobudzona: - Wie Pani? To było takie...to było...
Obracając oczami szukała odpowiedniego słowa, dokończyłam za nią: Fascynujące?
- Tak, dokładnie! Wyjęła mi Pani to z ust!
Odwróciłam głowę w stronę okna dając do zrozumienia, że nie chcę już o tym rozmawiać.
*
Przy samej furtce na powitanie wpadłyśmy sobie w ramiona, szczebiotając niczym papużki. Zanim jednak poszłyśmy na tyły domu, skąd dobiegały odgłosy rozkręcającej się zabawy, poznałam jej pupila. Był to ogromny wilczur, który swoim wyglądem budził respekt, a nawet lęk.
- Brutus! Krzyknęła Dorota - Znowu uciekłeś z kojca! Niedobry piesek! Do nogi!
Jednak Brutus ani myślał posłuchać się pańci, biegł jak taran prosto na mnie i kiedy już myślałam, że za chwilę rzuci się z zębami do gardła, niespodziewanie zatrzymał się. Obszedł mnie ze trzy razy dookoła, obwąchał z każdej strony, po czym położył się brzuchem do góry i zaczął tarzać się pod nogami jak mały szczeniak.
Dorotę kompletnie zamurowało: - Ja ciebie bardzo przepraszam, ale on nigdy się tak nie zachowywał, to jest szkolony pies!
- A to jest fascynujące! - Odparłam i już po kilku minutach był moim najlepszym przyjacielem oraz stróżem, bo nie odstępował mnie ani na krok. Najgorsze, że również uzurpatorem, bo nie dopuszczał nikogo, kto chciał się do mnie zbliżyć. Groźnie warczał i odstraszał wszystkich potencjalnych konkurentów, marszcząc nos nawet na Dorotę, która wielokrotnie podejmowała bezskuteczne próby wyprowadzenia go z imprezy.
Tak spędziłam większość wieczoru w towarzystwie oryginalnego adoratora jednak zmęczona sytuacją w obawie, że może zrobić komuś krzywdę, postanowiłam wrócić do domu. Zamówiłam taksówkę, rzuciłam Brutusowi spory kawał kiełbasy i wymknęłam się po angielsku.
*
Nazajutrz obudził mnie telefon od Doroty:
- Cześć Ulka! Sorry za wczoraj, nie wiem co zrobiłaś z moim psem czarownico ale cały czas siedzi pod furtką i wyje, nie spałam całą noc, bo nie reaguje na polecenia.
Nie chcąc zbudzić kici, która leżała obok wtulona, odpowiedziałam cicho zaspanym głosem:
- Daj spokój, przejdzie mu, na wszelki wypadek i przede wszystkim dla waszego dobra, więcej do ciebie nie przyjadę, wybacz ale muszę kończyć, bo jeszcze śpię, zdzwonimy się później, pa!
- Pa!
Odkładając telefon, na końcu języka miałam jedno słowo ale w tym samym momencie poczułam na ustach delikatny dotyk łapki i z uśmiechem zamilkłam.
Autorka: Urszula Błażowska /JoViSkA/
Powrót do Zielonych Wzgórz
Potrzebowałam wytchnienia od miasta, które było głośne, szybkie, duszne. Zatęskniłam za przestrzenią, zapachem ziemi po deszczu i ciszą, którą pamiętałam z dzieciństwa. Kiedy Ola, moja przyjaciółka, zaprosiła mnie do swojego domu na wsi, poczułam, że to chwila, której od dawna oczekiwałam.
Pociąg mknął przez pola, za szybą przesuwały się zielone łąki, gdzieniegdzie usiane makami i chabrami. Widziałam bociany stojące nieruchomo wśród zboża i krowy pasące się spokojnie. Czas w tym miejscu biegł innym rytmem, a w powietrzu unosiła się woń lata, gorącego siana i rozgrzanych słońcem traw.
Na małej stacyjce uderzył mnie zapach wilgotnej ziemi zmieszanej z aromatem polnych kwiatów. Powietrze było inne niż w mieście, świeże, pełne życia, nasycone trelem skowronków. Droga do domu przyjaciółki prowadziła wzdłuż wierzb, których liście szeleściły lekko na wietrze.
Ola czekała przed małą chatką pod strzechą. Przytuliła mnie mocno, zaś aromat lawendy z ogrodu otulił melancholią najpiękniejszych wspomnień.
Pierwszy dzień spędziłyśmy na łąkach. Trawy sięgały niemal po pas, krople rosy błyszczały na źdźbłach jak kryształki, motyle tańczyły wokół, a pszczoły brzęczały w rytmie sierpniowej kanikuły. Kiedy szłyśmy polną ścieżką znowu byłam dziewczynką, która z wypiekami czytała Anię z Zielonego Wzgórza i zachwycała się jej zdolnością dostrzegania piękna w prostych rzeczach. Teraz czułam, że naprawdę rozumiem ten zachwyt.
Wieczorem usiadłyśmy na ganku. Powietrze pachniało malinami i świeżo skoszoną trawą. Piłyśmy herbatę w milczeniu, które wypełniało cykanie świerszczy i ciche pohukiwanie sowy. Wspominałyśmy dziecięce sekrety: pamiętnik zakopany pod jabłonią, listy ukryte w dziuplach dębu, rtajne plany budowy tratwy. Śmiałyśmy się tak samo, jak wtedy, głośno, beztrosko, aż do łez.
Drugi dzień rozpoczął się od spaceru nad rzekę. Poranek przepełniał chłód mokrych kamieni. Woda lśniła srebrzystym blaskiem, a mgła unosiła się delikatnym welonem. Zanurzyłam dłonie w strumieniu, którego zimno przeszyło mnie aż do serca, budząc uśpione przez dorosłość zmysł. Usłyszałam szum nurtu, plusk kaczek i trzepot skrzydeł czapli, która poderwała się do lotu.
Później pomagałam w ogrodzie. Rozcierałam w dłoniach liście bazylii i mięty, uwalniając ich intensywne olejki eteryczne. Czułam pod palcami miękkość ziemi, zaś na twarzy ciepło słońca.
Po południu usiadłyśmy pod starym dębem, którego korzenie wystawały z ziemi obejmując świat. Wspominałyśmy, jak kiedyś chowałyśmy w jego dziuplach listy do wróżek. Wtedy wierzyłyśmy, że naprawdę istnieją, a teraz śmiałyśmy się, choć w głębi serca nadal chciałyśmy wierzyć w tamtą magię.
Zmierzch przyszedł z miękkim światłem przesyconym dymem z ogniska i dojrzewającymi jabłkami w sadzie. Pasikoniki grały wieczorny koncert. Nad polami migotały świetliki. Wiedziałam, że nazajutrz wrócę do miasta, ale zamiast smutku czułam słodką nostalgię.
Te dwa dni były powrotem do dzieciństwa, dziewczynki z długim warkoczem, do śmiechu, który rozbrzmiewał między wierzbami i do przyjaźni, która przetrwała próbę czasu.
W pociągu patrzyłam na zachodzące słońce. Pola tonęły w złocie dojrzałego lata. W sercu czułam wdzięczność, ponieważ czułam, że wrócę, bo są miejsca, które zostają z nami na zawsze. Dla mnie tym miejscem była wieś i wspomnienia, które brzmiały śmiechem i smakowały malinami.
Kasia Dominik
Wakacje w kabarecie 70 plus
W końcu nadszedł nasz urlop nad morzem. Ja, siedemdziesięcioletnia, moja trzydziestoletnia córka i mąż wybraliśmy się na kilka dni odpoczynku. Plaża powitała nas szumem fal i zimnym wiatrem. Mamo, wejdź, wcale nie jest tak zimno! zachęcała córka. Spojrzałam na fale i westchnęłam. Mąż tylko kiwał głową i uśmiechał się pod nosem.
Pierwszy krok w morze był trudny, zimna woda szczypała w nogi, a fale co chwilę mnie przewracały. Córka pluskała się radośnie, a ja starałam się zachować spokój. Następnego dnia postanowiłam iść po plaży spokojnie. Niestety, przewróciłam się w piasek, a córka wybuchnęła śmiechem. Mąż pomógł mi wstać i też się roześmiał. Wtedy przysiadła mi na ramieniu mewa. Patrzyłam na nią zaskoczona, a córka fotografowała całą scenę.
Kajaki były kolejną przygodą. Mamo, spokojnie, dasz radę mówiła córka. Fale próbowały mnie przewrócić, a ja krzyczałam i śmiałam się jednocześnie. Mąż płynął obok spokojnie. Po powrocie odpoczywaliśmy na leżakach, a wiatr mieszał piasek we włosach i lodach. Lody były pyszne, choć posypka lądowała na oczach i rękach.
Wieczorami spacerowałyśmy wzdłuż brzegu, zbierając muszle i patrząc na zachód słońca. Ta wygląda jak serce mówiła córka, a ja znajdowałam w muszlach wspomnienia z dawnych lat. Pewnego dnia, próbując zrobić zdjęcie fali, wpadłam do wody głową. Córka wybuchnęła śmiechem, a ja tylko machałam ręką, udając dramat. Ptaki latały nad nami spokojnie, jakby obserwowały nasze drobne przygody.
Każdy dzień przynosił małe niespodzianki przewrócone leżaki, upadki w piasek i śmiech. Wieczorami siadaliśmy razem, wspominając wydarzenia dnia. Mówiłam córce, jak bardzo bałam się zimnej wody pierwszego dnia, a ona przypominała mi każdy mój krzyk. Nawet mąż czasami śmiał się z naszych przygód.
Ostatniego dnia patrzyłam na morze, myśląc, że te wakacje zostaną w pamięci na zawsze. Fale, piasek, śmiech i nawet mewa na ramieniu tworzyły obraz prostych, radosnych chwil. I tak zakończył się nasz wyjazd nad morze pełen śmiechu, spokoju i wspólnych wspomnień.
Autor: Grażyna Zarębska
Edytowane przez Jadwiga Bujak-Pisarek dnia 02-10-2025 16:24 |